Tego dnia po raz pierwszy zastanowiła się nad ceną jaką można zapłacić za swoje wybory. Na chwilę zatrzymała się, zamyśliła się nad swą drogą i nad swoim życiem . Potem znajdowała już na to coraz mniej czasu.
Zebranie odbywało się po południu we wsi oddalonej kilka kilometrów . Dyskutowane były jak zwykle sprawy dotyczące wsi i życia na wsi. W tym czasie najważniejsza dla niej była budowa drogi asfaltowej z jej wioski do miasta. Posiedzenie przedłużało się jednak, bo nieoczekiwanie znaleźli się przeciwnicy budowy drogi. Kilku mieszkańców chciało aby od razu oprócz drogi zapewnić dojazd do miasta uczącym się dzieciom. Nie była przygotowana na to , że się tu dziś pojawią i czuła się niezręcznie przed przedstawicielami województwa. Trzeba było wytłumaczyć prostym ludziom jak się takie poważne inwestycje przeprowadza. Tłumaczyła , że wszystkiego naraz się nie da zrobić, że trzeba po kolei. Wiedziała już jak rozmawiać z ludźmi , żeby zjednać ich do idei. Znała z doświadczenia jak mówić o korzyściach z danej zmiany, jak rozprawiać się z wątpliwościami i uprzedzeniami. To, że każda inwestycja na wsi ma też i przeciwników wiedziała już, aż za dobrze. Radni , których poznała i ceniła mówili, że najlepiej zacząć od drogi , potem woda i tak dalej. Głosowanie jednak przebiegło sprawnie i po myśli jej i kolegów z partii. Goście z województwa byli więc zadowoleni. Jej myśli uciekały jednak czasami do spraw innych niż te społeczne. Od czasu gdy wyszła z domu coś nie dawało jej spokoju. Czuła , że coś jej ciąży, że powinna coś załatwić. Pośpiech dzisiejszego przedpołudnia nie pozwalał na wyjaśnienie tego meczącego uczucia. Pod koniec zebrania, niespodziewanie dla kilku znajomych i dla gościa z komórki partyjnej z urzędu wojewódzkiego wstała i wyszła. Chyba wzięto to za wyjście za potrzebą ,bo nikt nie pytał i nie zatrzymywał jej. Powiedziała tylko coś sąsiadowi ze wsi, który często pomagał jej przy załatwianiu społecznych spraw i szybko skierowała się do wyjścia. Ten wieczór nie miał się tak skończyć. Zamiast zostać w remizie i pogadać o problemach wsi. Pokrzepić się rozmową z takimi jak ona światłymi rolnikami wracała pośpiesznie do domu.
Teraz, drogą szeroką ale całkiem powybijaną przez koła traktorów i wozów konnych miedzy niewielkimi lasami, biegła.
Czasem przecinając pole, czasem jakiś młodniak sosnowy. Młoda kobieta wiele razy szła tym szlakiem , lecz nigdy dotąd nie wyglądało to tak dramatycznie jak dziś. N
a zewnątrz objawiało się to tak jakby
coś ją szarpało, jakby się mocowała z niewidocznymi siłami. To przyśpieszała, to zwalniała na drodze, która łączyła kolejne wsie. Pokonała już połowę drogi do domu i wiele by dała , żeby już być na miejscu .Gdy jednak myślała o tym miejscu , które było jej domem ,o tym placu budowy, niepokój i wątpliwości zapierały jej dech w piersiach . Chciała jak najprędzej dotrzeć na miejsce. Starała się nie ulegać strachowi , który tylko zabierał jej siły ale on był silniejszy od niej i podpowiadał złe myśli. Biegnąc zatrzymywała się czasem na chwilę i wtedy obiecywała sobie, że już nigdy nie zostawi dzieciaków samych w domu. Byle tylko nic się złego nie stało. Byle jak najprędzej zobaczyć ich całych i zdrowych. Za wiele wzięła na raz. Budowa, dzieci, kontraktacja trzody. Budowa pochłaniała ją bardzo. Duży obowiązek ,wysiłek finansowy, użeranie z murarzami.
Dom miał być najlepszy i największy na całej wsi. Na początku nie chciała budować tak okazale ale kolega z partii zachęcił, żeby brać większy kredyt i budować większy budynek. I tak jakoś samo wyszło nie z pychy lecz z chęci pokazania , że można , że trzeba iść śmiało, że partia pomaga ludziom. ,,Bo wie pani trzeba pokazać ludziom ,żeby mieli przykład". Poza tym była młoda chciała żyć godnie i dzieciom zagwarantować dobre warunki. Najstarsi synowie dużo pomagali. Pracowali ciężko więc niech też coś z tego życia mają. Ale jakaś duma, coś z tej pewności siebie była też w tym wszystkim. Teraz więc myślała o tym czy nie za wiele od życia zażądała. Czy wątpliwości, które od pewnego czasu ją nachodziły, nie były głosem rozsądku. Ale nie, nie wolno zatrzymywać się w połowie drogi , tak sobie myślała i brała coraz to nowe wyzwania na barki.
Teraz gdy sprawa drogi a może też i wodociągu dla wsi , tego symbolu wielkiego postępu, była tak blisko przyszedł znów moment zwątpienia. Czy warto? Za jaką cenę? Nagle dotarło do niej, że szeptała słowa modlitwy, które znała, ale których od wielu lat nie używała. Szeptała cicho i biegła. Kilka razy usiadła na miedzy. Nie miała siły płakać. Wstąpiła w nią złość, złość dodawała jej sił tak, że ostatni kilometr prawie cały przebiegla. Tylko przy zabudowaniach gospodarskich zwalniala trochę ze zmęczenia. A może też, żeby nie wzbudzać sensacji swoim pośpiechem. Przez głowę przemykały jej różne sceny. Przypomniała sobie wczorajszy dzień. Ta wyprawa ze śliwkami i jeszcze szybciej biegła. Jakby ta sila ze złości się brała. Ludzie są paskudni. Ale ci to dopiero oszuści , żeby zgniłe śliwki wciskać komuś do sprzedania, to ją wczoraj sporo nerwów kosztowało. Gdy jechała do miasta sprzedać swoje owoce, zwyczajowo pytała sąsiadów czy mają jakieś płody rolne do sprzedania. Sąsiadka dała więc skrzynkę śliwek. A na rynku okazuje się ,że sąsiadka zgniłe dała . Bure od męża dostała już przy ludziach. ,,Po co bierzesz takie byle co! Mało masz swojego!". Dodatkowo za podgniłe owoce musiała wysłuchać na rynku głośne uwagi
od ludzi. Ale po powrocie sąsiadka żądała pieniędzy jak za prima sort. Trzeba było się z nią kłócić . No i w domu dostało jej się fest od Męża po raz drugi. A, że był już wtedy podpity to w słowach nie przebieral. Ta cała historia przemknęła jej przez głowę może dla oddechu, żeby nie myśleć o dzieciakach. Gdy zobaczyła już światła w oknach domu na górce, popędziła na całego i zatrzymała się dopiero przy furtce. Przez moment patrzyła na sylwetkę domu, dużego, z białej cegły, największego we wsi. Piętro jeszcze bez okien. Parter już gotowy. Piwnice z małymi oknami trochę powyżej gruntu. Plac nie dokończonej jeszcze budowy. Nogi zaczęły jej sztywnieć gdy zbliżała się powoli do wykopu szamba. Dziura głęboka na kilka metrów nie osłonięta nawet prowizoryczną zaporą. Podeszła bliżej. Szambo wyglądało tak jak przedtem , gdy wychodziła na zebranie . Ale robiło się już ciemno,
mało już było widać. Usłyszała dzwięki z sutereny. Mąż szykował coś w dolnej kuchni. Spóźnione karmienie trzody. Pewnie czekał na nią , aż sam wziął się za robotę. Wieczorny obrządek należał przeważnie do żony. Zobaczył Irenę i zaczął jak zwykle gdy wracała z zebrań. Wykrzyknął kilka przekleństw pod adresem klasy robotniczej i partii komunistycznej.
- Bierz się za robotę!
Patrzyła w napięciu na niego i próbowała odgadnąć czy wszystko w porządku. Badała sytuację. Stała nieruchomo. Po chwili, która dla niej była bardzo długa dosłyszała śmiechy dzieci dobiegające z góry. Usiadła niezgrabnie na krześle . Zdawało jej się, jakby się jej coś na twarzy poluzowało. Poczuła na we włosach delikatny przeciąg. Krótki grymas jakby uśmiech na czerwonych polikach. Zamknęła na moment oczy. a może jej się tylko tak zdawało. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Siedziała i słuchała burzy słów, którą Jan toczył nad jej głową. Niech krzyczy, tak jest dobrze. Niech wykrzyczy za nią to czego ona ze zmęczenia nie potrafi. Siedziała i łowiła dźwięki chłopców, którzy hałasowali w pokoju na górze. Powinni już pójść spać. Ale niech pohałasują jeszcze trochę przecież są wakacje.