poniedziałek, 30 listopada 2015

niedziela, 29 listopada 2015

hej mymłoku,jak leci?

     Szliśmy w tą wigilijną noc jak to się idzie na pasterkę - podnieceni i radośni. My i On. My o parę lat młodsi zadowoleni, że idziemy z kimś starszym od siebie. Nie pamiętam, czy było to już po tym Jego wypadku samochodowym. Wyciągneliśmy Go na pasterkę w ostatniej chwili. Największy wkład w przekonanie Go do wyjścia miała kuzynka. Może opowiedziała mu jak to parę miesięcy wcześniej jakiś chłopak zaczepiał nas gdy szliśmy tamtędy do kościoła. A może po prostu poprosiła,  żeby poszedł, bo będzie fajnie. Wieczór był przyjemny, mróz niezbyt dokuczliwy. dookoła biało, świątecznie. A On nie robiąc żadnych uwag ani ceregieli wybrał się z nami do kościoła i teraz szedł obok nie czyniąc z tych kilku kilometrów problemu. Taki mały wigilijny cud.
Tak, raczej musiał usłyszeć o tym zdarzeniu z tym facetem. Taki  tam, podmiejski cwaniaczek. Raczej nawet nie amator nastoletnich panienek tylko lekko podpity wyrostek. Ale kuzynka przestraszyła się jego słownych zaczepek i poszła poskarżyć się do najbliższego gospodarstwa. Jak się okazało poskarżyła się jego mamie a ta zrugała łobuziaka dość mocno.
      Każda okazja była dla Niego dobra do  małej zadymy, więc możliwe, że to dlatego towarzyszył nam tego wieczora. Po prostu lubił jak się coś działo, tzn. jak się ktoś lub coś naparzało. Po takich zdarzeniach zawsze ktoś miał podbite oko lub podartą koszulę. On raczej nie miał. Raczej, bo raz na jakiś czas zdarzał się jakiś  lepiej zaprawiony w rozrubach osiłek. Czasem musiał wiać  z jakiejś remizy bo zbyt dużo już wypił lub z powodu znacznej przewagi sił. No nadczłowiekiem nie był i siłacza o dwie głowy wyższego nie pobije. Był za to sprytny i szybki. Szybkość poprawił sobie gdy trenował ,choć krótko, boks w sekcji na Widzewie. Spryt miał wrodzony. I jedno i drugie dobrze widać było gdy grał w piłkę nożną. Był szybki, dobrze grał ciałem, uderzał jak z procy. Jak przyłożył ,najpierw słychać było huk,świst i piłka jak bomba wpadała do bramki. Często trafiony nią bramkarz był cucony po takim spotkaniu z futbolówką. Często bramkarzem byłem ja. Ale jego gra mogła się podobać. Nam  młodszym chłopakom imponował umiejętnościami piłkarskimi ważne było też to ,że umiał docenić innych graczy. Dlatego na mecze przychodzili chętnie pograć albo popatrzeć chłopaki z okolicy. Tak, na pewno miał talent. Do szybkości i mocnego uderzenia. Po meczu obowiązkowo oranżada dla wszyskich. Cała skrzynka. Dawał komuś z kibicujących pieniądze i wysyłał do sklepu.
    Śnieg dobrze ubity w koleinach po kołach. Koleina po lewej stronie była nasza a ta po prawo należała do Niego. Byliśmy już o  parę minut od jednoski radzieckiego wojska. Droga biegła pod górę. My ciągle w swoich koleinach. Na horyzoncie drogi pojawiła się postać zmierzająca w naszą stronę.po dłuższej chwili widać było, że to mężczyzna i do tego potężnej budowy. No może to wrażenie potęgowane było przez jego ubiór czyli kożuch. Ale mały to on nie był. Kożuch szyty na ówczesną modę sztywny i szeroki w barach. Te kożuchy były mało praktyczne, nie nadawały się np. zupełnie do samochodu. Człowiek w nich był usztywniony jak w futerale. A tymczasem zjawisko w kożuchu zbliżało się koleiną nie tą co trzeba. Nie zanosiło się też na to by gościu zszedł z tej raz obranej drogi. Zaczęliśmy się obawiać ,żeby jakiejś zadymy nie było bo zrozumieliśmy, że nikt tu grzecznie nie ustąpi .Wiedzieliśmy, że on lubi konfrontacje .Zwielką pasją sprawdzał wytrzymałość pewnych rzeczy na trudne warunki. No weźmy choćby mój rower. Pożyczył go ode mnie na chwilę i już go całego nie zobaczyłem.Kierownica przywlokła się za krową na końcu łańcucha a pogięte koła i inne części przyniósł w ręku i spokojnie złożył na kupkę pod garażem . Tak samo było z motorem marki jawa sport. Ponoć twardym. Potem przyszła kolej na samochody. No i cały ten sprzęt nie był zbyt dobrze wykonany bo psuł się i łamał. Tak więc nie miał on respektu przed techniką. Inaczej było z piłką. Jeśli ktoś grał lepiej od niego mówił ,że jest dobry i tyle.
 Kiedyś pochwalił przede mną  jednego z graczy drużyny przeciwnej, mówiąc: - zobacz ten myśli podczas gry. A co.ja to niby nie myślałem .Ale mnie to wtedy wkurzyło. Lubił jak drużyny prezentowały podobny poziom. Albo raczej wolał grać przeciw lepszym. Wyzwania na każdym kroku.Teraz też ,szedł sobie naprzeciw tego chłopiska i nic. Parę kroków i zderzą się. Trzepnęli się barkami ,Tamten zachwiał się mocno.Ustał.
-Co jest k.....a.?!
Cisza.Idziemy.Ja przyśpieszam mimowolnie.
-Idź bo cię ojszcze!Padło z naszej strony.
Dłonie w kieszeni zacisnęły sie same.Zima znikła zrobiło się gorąco.
No to po pasterce. Ale nie, tamten odpuścił. Popatrzył w naszą stronę zamarudził coś pod nosem i powoli ruszył w swoją stronę. Może coś mu zaświtało w głowie z kim ma do czynienia.Może był zaskoczony tym co go spotkało. A może to wigilia.
  Czy zawsze ten niedoszły bokser wychodził na swoje z tych potyczek? Nie zawsze. Wiem, że różnie z tym było,czasami niezbyt różowo.Nie rzadko brnął w niebezpieczne sytuacje,z góry skazane na niepowodzenie. Pewnie to poczucie honoru nie pozwalało mu  wycofać się w sytuacjach beznadziejnych.Płacił za to wysoką cenę .Bez mrugnięcia okiem wykorzystywali to jego przygodni koledzy,którzy mając Go za plecami pakowali się w wątpliwe zdarzenia.
     W lipcowy, niedzielny ranek wyszedłem na taras na 1-ym piętrze naszego domu.Wakacje najczęściej spędzałem u Dziadków .Czas zbierać się do kościoła. Pogoda bez zarzutu, piękna. Domownicy szykowali się do wyjścia lub  krzątali przy  obiedzie.Taras był duży. Jedyny taki na wsi, z widokiem na jakieś 15km. Pola,lasy,polne wąskie drogi. Już ledwo pamiętam jak to wyglądało .Teraz pozmieniało się tutaj bardzo .Wieś zamieniła się w podmiejską sypialnię.Gdy gapiłem się tak przed siebie  w drzwiach tarasu pojawiła się jego sylwetka. Lekko zdezorientowany rozejrzał się kiwnął do mnie dłonią,zbliżył się do barierki.Może znajdzie siły na mecza po południu.Zobaczymy.Chwycił za barierkę tak ,że mięśnie na obu rękach naprężyły się. Dostrzegł  idącego drogą mężczyznę z rowerem. Dobry znajomy, rodzina.
   -Ej,ty!
      Tamten szukał wzrokiem skąd dobiega głos. Był ze dwadzieścia lat starszy. Gospodarował na dwóch hektarach. Jego gospodarstwo było słabiutkie ale za to wąs miał solidny. Lubili razem wypić piwo.Nawtykali sobie przy tym od  głupków,paproków itp.Zdaje się ,że prowadzili z sobą wieczną , nieszkodliwą, utarczkę na słowa. Obaj wąsacze dogryzali sobie z upodobaniem .
   -Hej jak leci .Mymłoku!
        Dostrzegł wreszcie kto go woła.Jego twarz  zalewało słońce. Zadarł głowę do góry.
 Czoło wygładziło się od zmarszczek na twarzy pojawił się uśmiech.