wtorek, 5 maja 2015

gniją ziemniaczki ,gniją

      Lato było upalne ,wymarzone na plener.Siedząc w bramie małej kamieniczki mogłem rysować i przy okazji  trochę się ochłodzić.Pan Jurek snuł się po podwórku i dłubał coś w swojej komórce.Mówił coś o jakiś gnijących ziemniakach.Myślałem wciąż o jego opowieści. Zainteresował mnie jego pobyt na robotach przymusowych.Opowiadał chętnie.Nie szukał poklasku w oczach słuchaczy.Patrzył się przed siebie .
Nie pamiętam początku jego opowiadania, skąd wziął się na tych robotach.Nie jestem pewien czy opowiedział mi jeszcze więcej czy tylko tą jedną historię.
       W zakładach w których pracował byli robotnicy z wielu krajów.Trudne warunki ich życia polegały głównie na ciężkiej pracy ale byli też bardzo niedożywieni.Opowiadał ,że pracowali w fabryce broni.Zdarzało się ,że wycieńczonych z wysiłku albo choroby gdzieś zabierano.Domyślali się ,że nie na leczenie.Nie nadawali się więc ich się pozbywano.Wysyłali do jednego z obozów zagłady a zdarzało się ,że umierali na miejscu.Szybko od jakiejś infekcji.Ale niektórzy ginęli z rąk niemieckich strażników.Tak stało się z jednym Ukraińcem gdy odkryto sabotaż na hali produkującej miny.Zaczęło się od rana.
-Po przybyciu  do fabryki zauważyliśmy nerwowe zachowanie strażników,ciągnął mówiący teraz trochę głośniej.Byli bardziej zdecydowani niż zwykle .Nie szczędzili wyzwisk i poganiali przy robocie.Pot wystąpił na czoła ciągnących wózki z częściami. Pracującym przy obrabiarkach dostały się razy .Ale najgorzej było w tej części hali gdzie składano gotowe miny do skrzyń.Tam pracowało kilku Ukraińców.Gdy mnie wezwano do pomieszczenia obok biura on już tam był.Pobity w podartej odzieży siedział w najdalszym kącie.Widać było,że już po nim .Jeden ze strażników spytał mnie kto zrobił sabotaż.Powiedziałem ,że nie wiem.Zaczęli bić siedzącego tak,że padł na podłogę i zaczął pojękiwać .Powiedziano mi,że będą go bili dopóki nie powiem kto sabotuje.Trwało to trochę ,potem strażnik walnął mnie w zęby rozcinając wargę.Inni opowiadali,że taką scenę zaaranżowali jeszcze przed kilkoma robotnikami.Tyle ,że kopali już leżącego stękającego po głowie i wszystkich częściach ciała.Ukraińca wyciągnęli potem jak worek z kośćmi.Kilku z działu pakowania i tego pobitego wrzucono na kipę ciężarówki.Po kilku dniach rygoru i strachu uspokoiło się.A po hali poszła wiadomość,że tamtych rozwalili.I ,żeby nie próbować tego więcej bo wymienią nas na innych,takich którzy zasługują na tak dobre warunki życia jakie mamy my.
     Chleb.Sposób jak go zdobyć to obmyślili starsi.Nie było szans wytrzymać tej ciężkiej pracy bez chleba.Jedyna szansa zdobycia czegoś z zewnątrz otwierała się przed tymi którzy mięli możliwość powrotu z fabryki do obozu samodzielnie.Poza kilkoma wybranymi,którzy mięli stałe przepustki na powrót ,zdarzały się pozwolenia okazjonalne .Prawie codziennie wypisywano kilka takich.Robotnicy byli zatrzymywani na jedną lub dwie godziny aby zakończyć załadunek itp.Taką przepustkę dostałem pewnego dnia i ja opowiada Pan Jerzy.Wiedziałem co mam robić.Wracać bez zatrzymywania lewą stroną ulicy i w razie czego okazywać moją przepustkę żandarmom.To była oficjalna instrukcja. Nasza instrukcja -cicha umowa wtajemniczonych więźniów polegała na tym aby wracając z zakładu odebrać paczkę z jedzeniem przy piekarni i przeszmuglować ją do obozu. Zadanie niby łatwe ale bardzo ryzykowne,Wpadka mogła drogo kosztować -może nawet życie.Głód nie dawał wyboru.Albo padniesz w fabryce pod ciężarem albo spróbujesz jakoś pociągnąć -ile się da.
   Przy piekarni nikogo nie było widać .Wydawało się ,że dziś nic nie będzie z paczki.Nagle po minięciu kolejnego kwietnika dozorca zamiatający parę metrów dalej alejkę rzucił w moją stronę: -dzień dobry piekarnia już zamknięta,To było hasło.Należało tylko odpowiedzieć i za chwilę miałem pod pachą paczkę.Przyciskałem ją mocno do ciała aby nie wystawała spod ubrania.Przede mną tylko około kilometra do obozu i wykonam zadanie.Mówił to jakby opowiadał jakiś film nie przeżywał ,przypominał sobie coś i na chwilę opowieść się urywała.Może nikomu tego nie opowiadał.
-Żandarmów należało się spodziewać na odcinku obok ogródków działkowych.Lubili spytać z której drużyny się jest.Albo jak tam żyje ten czy ów ze strażników.Należało odpowiedzieć grzecznie ,a najlepiej ,że Max czyli najbrutalniejszy z naszych opiekunów pozdrawia ich serdecznie.Śmieli się wtedy i dodawali ,że Max dobierze się nam do skóry.Potem wydawali polecenie aby odejść -tak zwykle to wyglądało.Proste..Wszystko będzie zgodnie z instrukcjami starszych.Podejdą do ciebie ,odpowiadaj grzecznie nic się nie bój paczki na pewno nie dostrzegą- wbijał sobie do głowy.Tyle razy już zatrzymywali naszych i nic.Pamiętaj nie daj nic po sobie poznać bo jak pękniesz to pociągniesz za sobą nie tylko zaprzyjaźnionego dozorcę ale i przekupionego piekarza .A może i innych jak cię wezmą na przesłuchanie.Dasz radę.Nie panikuj.Ale on nie dał rady ,nie wytrzymał.Spanikował.Gdy to mówił teraz zaczął się tłumaczyć przede mną.Zrobiło mi się nieswojo. Chciałem go pocieszyć jakoś ale nie wiedziałem co powiedzieć .Widać było zażenowanie na jego do tej pory spokojnej twarzy.
    Trzysta metrów przede mną zobaczyłem sylwetki dwóch olbrzymów.Od razu spociłem się cały i zacząłem się trząść na ciele.Z karabinami na plecach wyszli nagle zza rogu.Przestraszyłem się ,że wszystko widać,tą paczkę i mój sekret.Wykorzystałem moment ,kiedy na drodze rosło spore drzewo straciłem z oczu tych dwóch.Migiem wyciągnąłem paczkę spod ubrania i rzuciłem ją ponad żywopłot odgradzający ogródki działkowe.Gdy wyłoniłem się zza drzewa nie miałem już dowodu swej winy.Na chwilę się uspokoiłem ale zauważyłem ,że jeden z żandarmów przyspieszył kroku.Za parę sekund zaczął biec w moją stronę zdejmując giwerę z pleców i wykrzykując coś do mnie.Ten drugi bardziej ospale wykonał to samo co jego towarzysz ale biegł oddalony spory kawałek .Ten szybki gdy był jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie darł się już w niebogłosy i zrozumiałem ,żeby podnieś ręce.Zacząłem rozróżniać słowa.Pytał co to było, to, co rzuciłem.No to już po mnie, pomyślałem.Tutaj mój rozmówca opisał co wtedy czuł.Jego słowa nieskladne krążyły tylko wokół wielkiego żalu ,że tylu ludzi może przez niego ucierpieć.Nie myślał o sobie.
   Komm, hier!Żandarm wskazywał na furtkę do ogródków .Zaraz sprawdzimy co rzuciłeś.Przeszliśmy na drugą stronę żywopłotu.Widać było czubek korony drzewa gdzie nastąpił przerzut.Podeszliśmy bliżej.To miejsce było bardzo zadbane trawa,kwiaty,drzewa owocowe przycięte jak należy.Na jednej z grządek starsza kobieta przykucnięta przy pracy.Żandarm rozglądał się po okolicy i krzyczał, żebym powiedział co to było.Nieustannie świdrując wzrokiem plac dookoła.Nagle rzucił okiem na ławkę pod altaną .Jakieś dwadzieścia metrów od nas .A tam ,leżało coś co nie pasowało do zadbanego otoczenia.Tam leżała moja paczka.Zauważyłem ją równocześnie z nim.Zaniemówiłem i szybko odwróciłem wzrok od tego miejsca.Proszę Pani ten gówniarz rzucił przed chwilą coś do Pani ogrodu .Gdzie to jest!Czy Pani coś widziała?Zadawał pytania gwałtownym językiem jednocześnie trzymał skierowany we mnie karabin.Wreszcie zadał pytanie o paczkę spoczywającą  na ławce:-co to jest .Czy to jest Pani?
Kobieta wstała z klęczek dłuższą chwilę nic nie mówiąc.-Tak.Moja.Chleb ,a o co chodzi.
Zawsze kiedy przechodził  tamtędy później myślał o tej kobiecie.Głód w obozie wiele razy zbierał żniwo ale jemu udało się przetrwać do momentu wyzwolenia.Po rekonwalescencji kiedy szykował się do powrotu do ojczyzny,do swojej matki i do rodzeństwa odwiedził go pewien starszy już człowiek.Oficer amerykański chciał go adoptować i zabrać do Ameryki.Dali mu trzy dni do zastanowienia.Amerykanin stracił syna-marynarza podczas wojny.Był miły i nie namawiał na siłę.Miałby dobrze.On jednak wrócił do swojego miasta.Matka przeżyła.Jedna siostra z trojga rodzeństwa również  przetrwała zawieruchę wojenną.Kilka miesięcy odpoczął przy matce myśląc o wyjeździe do Ameryki.Na końcu zamieszkał sto kilometrów od matki -dostał mieszkanie od państwa .Teraz jako jedyny miał pełną komórkę kartofli.Inni czekali do późnej jesieni z zakupem ziemniaków na zimę.On jednak się spieszył,chciał mieć ziemniaki jak najwcześniej.Chciał mieć pewność ,obawiał się aby nie zabrakło dla niego kartofli.I chleba też zawsze kupował na wyrost.Teraz za wcześnie zgromadzone ziemniaki zaczynały zagniwać.
Upalny letni dzień, plener w Płotach między Szczecinem a Kołobrzegiem.