poniedziałek, 30 listopada 2015

niedziela, 29 listopada 2015

hej mymłoku,jak leci?

     Szliśmy w tą wigilijną noc jak to się idzie na pasterkę - podnieceni i radośni. My i On. My o parę lat młodsi zadowoleni, że idziemy z kimś starszym od siebie. Nie pamiętam, czy było to już po tym Jego wypadku samochodowym. Wyciągneliśmy Go na pasterkę w ostatniej chwili. Największy wkład w przekonanie Go do wyjścia miała kuzynka. Może opowiedziała mu jak to parę miesięcy wcześniej jakiś chłopak zaczepiał nas gdy szliśmy tamtędy do kościoła. A może po prostu poprosiła,  żeby poszedł, bo będzie fajnie. Wieczór był przyjemny, mróz niezbyt dokuczliwy. dookoła biało, świątecznie. A On nie robiąc żadnych uwag ani ceregieli wybrał się z nami do kościoła i teraz szedł obok nie czyniąc z tych kilku kilometrów problemu. Taki mały wigilijny cud.
Tak, raczej musiał usłyszeć o tym zdarzeniu z tym facetem. Taki  tam, podmiejski cwaniaczek. Raczej nawet nie amator nastoletnich panienek tylko lekko podpity wyrostek. Ale kuzynka przestraszyła się jego słownych zaczepek i poszła poskarżyć się do najbliższego gospodarstwa. Jak się okazało poskarżyła się jego mamie a ta zrugała łobuziaka dość mocno.
      Każda okazja była dla Niego dobra do  małej zadymy, więc możliwe, że to dlatego towarzyszył nam tego wieczora. Po prostu lubił jak się coś działo, tzn. jak się ktoś lub coś naparzało. Po takich zdarzeniach zawsze ktoś miał podbite oko lub podartą koszulę. On raczej nie miał. Raczej, bo raz na jakiś czas zdarzał się jakiś  lepiej zaprawiony w rozrubach osiłek. Czasem musiał wiać  z jakiejś remizy bo zbyt dużo już wypił lub z powodu znacznej przewagi sił. No nadczłowiekiem nie był i siłacza o dwie głowy wyższego nie pobije. Był za to sprytny i szybki. Szybkość poprawił sobie gdy trenował ,choć krótko, boks w sekcji na Widzewie. Spryt miał wrodzony. I jedno i drugie dobrze widać było gdy grał w piłkę nożną. Był szybki, dobrze grał ciałem, uderzał jak z procy. Jak przyłożył ,najpierw słychać było huk,świst i piłka jak bomba wpadała do bramki. Często trafiony nią bramkarz był cucony po takim spotkaniu z futbolówką. Często bramkarzem byłem ja. Ale jego gra mogła się podobać. Nam  młodszym chłopakom imponował umiejętnościami piłkarskimi ważne było też to ,że umiał docenić innych graczy. Dlatego na mecze przychodzili chętnie pograć albo popatrzeć chłopaki z okolicy. Tak, na pewno miał talent. Do szybkości i mocnego uderzenia. Po meczu obowiązkowo oranżada dla wszyskich. Cała skrzynka. Dawał komuś z kibicujących pieniądze i wysyłał do sklepu.
    Śnieg dobrze ubity w koleinach po kołach. Koleina po lewej stronie była nasza a ta po prawo należała do Niego. Byliśmy już o  parę minut od jednoski radzieckiego wojska. Droga biegła pod górę. My ciągle w swoich koleinach. Na horyzoncie drogi pojawiła się postać zmierzająca w naszą stronę.po dłuższej chwili widać było, że to mężczyzna i do tego potężnej budowy. No może to wrażenie potęgowane było przez jego ubiór czyli kożuch. Ale mały to on nie był. Kożuch szyty na ówczesną modę sztywny i szeroki w barach. Te kożuchy były mało praktyczne, nie nadawały się np. zupełnie do samochodu. Człowiek w nich był usztywniony jak w futerale. A tymczasem zjawisko w kożuchu zbliżało się koleiną nie tą co trzeba. Nie zanosiło się też na to by gościu zszedł z tej raz obranej drogi. Zaczęliśmy się obawiać ,żeby jakiejś zadymy nie było bo zrozumieliśmy, że nikt tu grzecznie nie ustąpi .Wiedzieliśmy, że on lubi konfrontacje .Zwielką pasją sprawdzał wytrzymałość pewnych rzeczy na trudne warunki. No weźmy choćby mój rower. Pożyczył go ode mnie na chwilę i już go całego nie zobaczyłem.Kierownica przywlokła się za krową na końcu łańcucha a pogięte koła i inne części przyniósł w ręku i spokojnie złożył na kupkę pod garażem . Tak samo było z motorem marki jawa sport. Ponoć twardym. Potem przyszła kolej na samochody. No i cały ten sprzęt nie był zbyt dobrze wykonany bo psuł się i łamał. Tak więc nie miał on respektu przed techniką. Inaczej było z piłką. Jeśli ktoś grał lepiej od niego mówił ,że jest dobry i tyle.
 Kiedyś pochwalił przede mną  jednego z graczy drużyny przeciwnej, mówiąc: - zobacz ten myśli podczas gry. A co.ja to niby nie myślałem .Ale mnie to wtedy wkurzyło. Lubił jak drużyny prezentowały podobny poziom. Albo raczej wolał grać przeciw lepszym. Wyzwania na każdym kroku.Teraz też ,szedł sobie naprzeciw tego chłopiska i nic. Parę kroków i zderzą się. Trzepnęli się barkami ,Tamten zachwiał się mocno.Ustał.
-Co jest k.....a.?!
Cisza.Idziemy.Ja przyśpieszam mimowolnie.
-Idź bo cię ojszcze!Padło z naszej strony.
Dłonie w kieszeni zacisnęły sie same.Zima znikła zrobiło się gorąco.
No to po pasterce. Ale nie, tamten odpuścił. Popatrzył w naszą stronę zamarudził coś pod nosem i powoli ruszył w swoją stronę. Może coś mu zaświtało w głowie z kim ma do czynienia.Może był zaskoczony tym co go spotkało. A może to wigilia.
  Czy zawsze ten niedoszły bokser wychodził na swoje z tych potyczek? Nie zawsze. Wiem, że różnie z tym było,czasami niezbyt różowo.Nie rzadko brnął w niebezpieczne sytuacje,z góry skazane na niepowodzenie. Pewnie to poczucie honoru nie pozwalało mu  wycofać się w sytuacjach beznadziejnych.Płacił za to wysoką cenę .Bez mrugnięcia okiem wykorzystywali to jego przygodni koledzy,którzy mając Go za plecami pakowali się w wątpliwe zdarzenia.
     W lipcowy, niedzielny ranek wyszedłem na taras na 1-ym piętrze naszego domu.Wakacje najczęściej spędzałem u Dziadków .Czas zbierać się do kościoła. Pogoda bez zarzutu, piękna. Domownicy szykowali się do wyjścia lub  krzątali przy  obiedzie.Taras był duży. Jedyny taki na wsi, z widokiem na jakieś 15km. Pola,lasy,polne wąskie drogi. Już ledwo pamiętam jak to wyglądało .Teraz pozmieniało się tutaj bardzo .Wieś zamieniła się w podmiejską sypialnię.Gdy gapiłem się tak przed siebie  w drzwiach tarasu pojawiła się jego sylwetka. Lekko zdezorientowany rozejrzał się kiwnął do mnie dłonią,zbliżył się do barierki.Może znajdzie siły na mecza po południu.Zobaczymy.Chwycił za barierkę tak ,że mięśnie na obu rękach naprężyły się. Dostrzegł  idącego drogą mężczyznę z rowerem. Dobry znajomy, rodzina.
   -Ej,ty!
      Tamten szukał wzrokiem skąd dobiega głos. Był ze dwadzieścia lat starszy. Gospodarował na dwóch hektarach. Jego gospodarstwo było słabiutkie ale za to wąs miał solidny. Lubili razem wypić piwo.Nawtykali sobie przy tym od  głupków,paproków itp.Zdaje się ,że prowadzili z sobą wieczną , nieszkodliwą, utarczkę na słowa. Obaj wąsacze dogryzali sobie z upodobaniem .
   -Hej jak leci .Mymłoku!
        Dostrzegł wreszcie kto go woła.Jego twarz  zalewało słońce. Zadarł głowę do góry.
 Czoło wygładziło się od zmarszczek na twarzy pojawił się uśmiech.



poniedziałek, 12 października 2015

azeitones pretas

AZEITONES PRETAS

wyplułem na stół cztery
smaczne ,każdą pamiętam

tą z rudymi włosami
tą z krótkimi blond
tą co mnie śmiechem zabiła

myślałem ,że przeleciałem
przez te pajęczyny niczym rakieta,nieprawda.

wierzgam nogami,
leżąc na plecach
patrze na pestki czarnych oliwek.

AZeitones pretas zjedzone ,pestki wyplułem na stół.

piątek, 21 sierpnia 2015

trzeba o siebie dbać.

Wpadłem do autobusu w ostatniej chwili ,gdy ruszał już prawie z przystanku.Przez moment stałem zdyszany przy drzwiach i łapałem oddech po biegu jaki sobie urządzilem przez cały plac teatralny.Lubiłem te pościgi za już to odjeżdżającymi autobusami komunikacji miejskiej.Ile ja się wtedy nabiegałem .Dziś myślę o tym, że to było całkiem głupie.Gdzie ja się wtedy spieszyłem? Nie przypominam sobie za czym była ta pogoń.Chyba taka młodzieńcza checa ,żeby się sprawdzić.Czy zdążę.Czy wygram.Czy jestem lepszy.
   Przeładowany autobus ruszył.Węgierski Ikarus kopcił ale dawał radę.Po minucie zacząłem się przedzierać do środka pojazdu ,na koło, czyli do miejsca gdzie na półce nadkola pojazdu stawiałem swój plecak szkolny.Ten plecak to czasami był worek przypominający marynarski. Ale była to czasem  torba.Jedną z takich toreb uszyła mi Matka własnoręcznie,ale nie była zbyt udana.Po prostu brało się jakieś skrawki materiału i kombinowało.W sklepach nie było za wielkiego wyboru,ale chodziło też i o oszczędność.
   Wewnątrz pojazdu tak samo ścisk,ale plecak można było tutaj położyć a nie dźwigać.W miejscu tym fotele ,które zazwyczaj stoją w rządku skierowanym w jednym kierunku wykonują manewr taki ,że dwa z nich skierowane są do siebie.Tak więc pasażerowie zwróceni są do siebie i mogą patrzeć na siebie albo konwersować.I w tym miejscu  właśnie ich zastałem Najbardziej nie pasującą do siebie parę  starszy panów jaką widziałem.Choć obaj mieli około 55do 60 lat różnili się bardzo od siebie.Pochodzili z dwóch różnych  światów.
-Czemu pan jest taki smutny?
Co panu jest ?Nie można siedzieć tak smutno jak Pan. Tak poważnie ,bez uśmiechu.
Siedzący naprzeciw wytrzeszczył oczy i nic nie odpowiadał.
 Tak to trafiłem na sam początek spektaklu ,który rozgrywał się przez następnych parę przystanków.Ten który zagadał wyglądał na zadbanego .Był czysto ubrany w jasnej koszuli i nieco ciemniejszej marynarce.Ogolony ,wyperfumowany.Może był aktorem albo kimś pracującym w kulturze.
-No ile pan ma lat ?Tyle pewnie co i ja .A niech pan spojrzy jak ja wyglądam.A u pana żadnej radości nie widać .
 Adresat tych pytań lekko zmieszany nic nie odpowiadał.Był starszy o parę lat od wścibskiego faceta.Ubrany całkiem porządnie ,czarna skórzana kurtka i szary sweter, po robotniczemu ale zjakimś akcentem jakby dawnego szyku.Można by powiedzieć wilk morski ,którego już nie chcą na wodzie.
W tamtym czasie ludzie podchodzili do swego wyglądu trochę inaczej.Nie było tyle zachodu o wizerunek.Rzadko kogo było stać na coś fajnego,luksusowego .A może dbali o siebie ,oczywiście że tak, ale mieli ograniczone możliwości.
-Tak się nie powinno zachowywać.Trzeba coś z siebie dać.Proszę niech Pan spojrzy na moje ręce na moją skórę.Widzi Pan.No właśnie.Czemu Pan o siebie nie dba?
Powiem dosadnie ten stary Pederasta chyba wypił za dużo i chce uczyć rozumu spokojnego dziadka.Tak sobie myślałem i obserwowałem ,co będzie dalej.
 Dziadek w skórze wyglądał poczciwie jak to dziadek.Ale wystarczyło chwilę mu się przyjrzeć i wychwycić kilka szczegółów ,które coś o nim mówiły.Był przygarbiony to prawda ale nie ze starości ale jakby skupiony.Albo nie tak bardzo skoncentrowany jak zafrasowany i zlękniony.Sam nie wiem jaki właściwie element brał w nim górę ,czy ta skromność czy poczciwość ,ale było w tym dużo męskiej godności.
Spokój .Tak w porównaniu z tym siedzącym naprzeciw,gestykulującym pedancikiem ,on był spokojny.
 No zaraz dostanie w gębę i sprawa skończona.Tak to widziałem. Koniec tego przedstawienia zaraz nastąpi .Inni pasażerowie zaczęli spoglądać to na dziadka ,to na lalusia.A Laluś rozkręcał się na dobre,Zwłaszcza ,że tamten go nie powstrzymywał.No niech Pan spojrzy .Ręce trzeba kremować ,trzeba dbać o skórę .Wystawiał swoje dłonie przed siebie .Podtykał dziadkowi pod nos wypielęgnowane palce.
-Czemu Pan tak nie zadba o siebie jak ja?
- Ma Pan żonę?
-Nie.
-Dlaczego?
-Umarła.Odpowiedział po prostu stary
Laluś bez zastanowienia zadał znowu intymne pytanie.
-Kiedy umarła?
-Dwa lata temu.
Połowa pasażerów  autobusu od dłuższego czasu słuchała tej rozmowy a właściwie monologu.
Teraz wszystkich obserwatorów zaskoczyła zmiana w głosie natarczywego pięknisia.Mówił nieco ciszej i głos jakby mu zmiękł.
-No to Pan teraz sam już został.Aha.Ale może jakaś pani się zainteresuje...
-A jak Pan posiłki sporządza?Radzi pan sobie ze śniadaniami? Kanapki Pan zdąża rano zrobić do pracy?
-Bo ja to mam z tym problem,za późno wstaję i  nie zdążam zjeść.
-No jakoś zdążam.Stary patrzył ciągle na rozmówcę bez odrobiny urazy.Grzecznie odpowiadał na zadane pytania.
-Pewnie dbała o Pana.
-Taak, noo  tak.
-Bo widzi Pan, teraz nie może się Pan zaniedbywać.Musi Pan żyć jakby ona żyła.Trzeba się golić. Dzisiaj to chyba Pan nie zdążył.I perfumować się ,żeby kobiety widziały....
Mnie to się nieraz tak nie chce golić .Ale ręce to kremuję w pracy ,zaraz jak przyjdę rano.
   Zacząłem się gwałtownie przeciskać do drzwi ,bo dojeżdżałem do mojego przestanku .Po drodze kogoś nadepnąłem.Przeprosiłem ale i tak wszyscy nastawiali uszy na tych dwóch.Zdaje się ,że zapytał go jak miała na Imię .Po dotarciu do wyjścia usłyszałem wyraźnie:
,,Trzeba się cieszyć życiem i dbać o siebie".Jak katarynka.
Zaraz jak wyskoczyłem ze stopni Ikarusa rozpocząłem sprint w stronę stojącego mojego kolejnego autobusu ale tym razem nie zdążyłem.Kierowca nie był zainteresowany spóźnialskim młokosem.Drzwi trzasnęły przed nosem.No dobra.Niech tam .Może chwilę postoję na przystanku dojem kanapkę ze szkoły. .
Nauka nie była moją silną stroną ale o kondycję to ja dbałem .
  A jednak nie dał mu w mordę .Taki gość.Dziadek.

czwartek, 16 lipca 2015

Spring.summer 2015

so,my broken leg is ok.

and go!
Rome ,
new job,
garden,
familys meeting,
,,,safe renovation,
and now................................ wainting vacation



Cerastium tomentosum L.


wtorek, 5 maja 2015

gniją ziemniaczki ,gniją

      Lato było upalne ,wymarzone na plener.Siedząc w bramie małej kamieniczki mogłem rysować i przy okazji  trochę się ochłodzić.Pan Jurek snuł się po podwórku i dłubał coś w swojej komórce.Mówił coś o jakiś gnijących ziemniakach.Myślałem wciąż o jego opowieści. Zainteresował mnie jego pobyt na robotach przymusowych.Opowiadał chętnie.Nie szukał poklasku w oczach słuchaczy.Patrzył się przed siebie .
Nie pamiętam początku jego opowiadania, skąd wziął się na tych robotach.Nie jestem pewien czy opowiedział mi jeszcze więcej czy tylko tą jedną historię.
       W zakładach w których pracował byli robotnicy z wielu krajów.Trudne warunki ich życia polegały głównie na ciężkiej pracy ale byli też bardzo niedożywieni.Opowiadał ,że pracowali w fabryce broni.Zdarzało się ,że wycieńczonych z wysiłku albo choroby gdzieś zabierano.Domyślali się ,że nie na leczenie.Nie nadawali się więc ich się pozbywano.Wysyłali do jednego z obozów zagłady a zdarzało się ,że umierali na miejscu.Szybko od jakiejś infekcji.Ale niektórzy ginęli z rąk niemieckich strażników.Tak stało się z jednym Ukraińcem gdy odkryto sabotaż na hali produkującej miny.Zaczęło się od rana.
-Po przybyciu  do fabryki zauważyliśmy nerwowe zachowanie strażników,ciągnął mówiący teraz trochę głośniej.Byli bardziej zdecydowani niż zwykle .Nie szczędzili wyzwisk i poganiali przy robocie.Pot wystąpił na czoła ciągnących wózki z częściami. Pracującym przy obrabiarkach dostały się razy .Ale najgorzej było w tej części hali gdzie składano gotowe miny do skrzyń.Tam pracowało kilku Ukraińców.Gdy mnie wezwano do pomieszczenia obok biura on już tam był.Pobity w podartej odzieży siedział w najdalszym kącie.Widać było,że już po nim .Jeden ze strażników spytał mnie kto zrobił sabotaż.Powiedziałem ,że nie wiem.Zaczęli bić siedzącego tak,że padł na podłogę i zaczął pojękiwać .Powiedziano mi,że będą go bili dopóki nie powiem kto sabotuje.Trwało to trochę ,potem strażnik walnął mnie w zęby rozcinając wargę.Inni opowiadali,że taką scenę zaaranżowali jeszcze przed kilkoma robotnikami.Tyle ,że kopali już leżącego stękającego po głowie i wszystkich częściach ciała.Ukraińca wyciągnęli potem jak worek z kośćmi.Kilku z działu pakowania i tego pobitego wrzucono na kipę ciężarówki.Po kilku dniach rygoru i strachu uspokoiło się.A po hali poszła wiadomość,że tamtych rozwalili.I ,żeby nie próbować tego więcej bo wymienią nas na innych,takich którzy zasługują na tak dobre warunki życia jakie mamy my.
     Chleb.Sposób jak go zdobyć to obmyślili starsi.Nie było szans wytrzymać tej ciężkiej pracy bez chleba.Jedyna szansa zdobycia czegoś z zewnątrz otwierała się przed tymi którzy mięli możliwość powrotu z fabryki do obozu samodzielnie.Poza kilkoma wybranymi,którzy mięli stałe przepustki na powrót ,zdarzały się pozwolenia okazjonalne .Prawie codziennie wypisywano kilka takich.Robotnicy byli zatrzymywani na jedną lub dwie godziny aby zakończyć załadunek itp.Taką przepustkę dostałem pewnego dnia i ja opowiada Pan Jerzy.Wiedziałem co mam robić.Wracać bez zatrzymywania lewą stroną ulicy i w razie czego okazywać moją przepustkę żandarmom.To była oficjalna instrukcja. Nasza instrukcja -cicha umowa wtajemniczonych więźniów polegała na tym aby wracając z zakładu odebrać paczkę z jedzeniem przy piekarni i przeszmuglować ją do obozu. Zadanie niby łatwe ale bardzo ryzykowne,Wpadka mogła drogo kosztować -może nawet życie.Głód nie dawał wyboru.Albo padniesz w fabryce pod ciężarem albo spróbujesz jakoś pociągnąć -ile się da.
   Przy piekarni nikogo nie było widać .Wydawało się ,że dziś nic nie będzie z paczki.Nagle po minięciu kolejnego kwietnika dozorca zamiatający parę metrów dalej alejkę rzucił w moją stronę: -dzień dobry piekarnia już zamknięta,To było hasło.Należało tylko odpowiedzieć i za chwilę miałem pod pachą paczkę.Przyciskałem ją mocno do ciała aby nie wystawała spod ubrania.Przede mną tylko około kilometra do obozu i wykonam zadanie.Mówił to jakby opowiadał jakiś film nie przeżywał ,przypominał sobie coś i na chwilę opowieść się urywała.Może nikomu tego nie opowiadał.
-Żandarmów należało się spodziewać na odcinku obok ogródków działkowych.Lubili spytać z której drużyny się jest.Albo jak tam żyje ten czy ów ze strażników.Należało odpowiedzieć grzecznie ,a najlepiej ,że Max czyli najbrutalniejszy z naszych opiekunów pozdrawia ich serdecznie.Śmieli się wtedy i dodawali ,że Max dobierze się nam do skóry.Potem wydawali polecenie aby odejść -tak zwykle to wyglądało.Proste..Wszystko będzie zgodnie z instrukcjami starszych.Podejdą do ciebie ,odpowiadaj grzecznie nic się nie bój paczki na pewno nie dostrzegą- wbijał sobie do głowy.Tyle razy już zatrzymywali naszych i nic.Pamiętaj nie daj nic po sobie poznać bo jak pękniesz to pociągniesz za sobą nie tylko zaprzyjaźnionego dozorcę ale i przekupionego piekarza .A może i innych jak cię wezmą na przesłuchanie.Dasz radę.Nie panikuj.Ale on nie dał rady ,nie wytrzymał.Spanikował.Gdy to mówił teraz zaczął się tłumaczyć przede mną.Zrobiło mi się nieswojo. Chciałem go pocieszyć jakoś ale nie wiedziałem co powiedzieć .Widać było zażenowanie na jego do tej pory spokojnej twarzy.
    Trzysta metrów przede mną zobaczyłem sylwetki dwóch olbrzymów.Od razu spociłem się cały i zacząłem się trząść na ciele.Z karabinami na plecach wyszli nagle zza rogu.Przestraszyłem się ,że wszystko widać,tą paczkę i mój sekret.Wykorzystałem moment ,kiedy na drodze rosło spore drzewo straciłem z oczu tych dwóch.Migiem wyciągnąłem paczkę spod ubrania i rzuciłem ją ponad żywopłot odgradzający ogródki działkowe.Gdy wyłoniłem się zza drzewa nie miałem już dowodu swej winy.Na chwilę się uspokoiłem ale zauważyłem ,że jeden z żandarmów przyspieszył kroku.Za parę sekund zaczął biec w moją stronę zdejmując giwerę z pleców i wykrzykując coś do mnie.Ten drugi bardziej ospale wykonał to samo co jego towarzysz ale biegł oddalony spory kawałek .Ten szybki gdy był jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie darł się już w niebogłosy i zrozumiałem ,żeby podnieś ręce.Zacząłem rozróżniać słowa.Pytał co to było, to, co rzuciłem.No to już po mnie, pomyślałem.Tutaj mój rozmówca opisał co wtedy czuł.Jego słowa nieskladne krążyły tylko wokół wielkiego żalu ,że tylu ludzi może przez niego ucierpieć.Nie myślał o sobie.
   Komm, hier!Żandarm wskazywał na furtkę do ogródków .Zaraz sprawdzimy co rzuciłeś.Przeszliśmy na drugą stronę żywopłotu.Widać było czubek korony drzewa gdzie nastąpił przerzut.Podeszliśmy bliżej.To miejsce było bardzo zadbane trawa,kwiaty,drzewa owocowe przycięte jak należy.Na jednej z grządek starsza kobieta przykucnięta przy pracy.Żandarm rozglądał się po okolicy i krzyczał, żebym powiedział co to było.Nieustannie świdrując wzrokiem plac dookoła.Nagle rzucił okiem na ławkę pod altaną .Jakieś dwadzieścia metrów od nas .A tam ,leżało coś co nie pasowało do zadbanego otoczenia.Tam leżała moja paczka.Zauważyłem ją równocześnie z nim.Zaniemówiłem i szybko odwróciłem wzrok od tego miejsca.Proszę Pani ten gówniarz rzucił przed chwilą coś do Pani ogrodu .Gdzie to jest!Czy Pani coś widziała?Zadawał pytania gwałtownym językiem jednocześnie trzymał skierowany we mnie karabin.Wreszcie zadał pytanie o paczkę spoczywającą  na ławce:-co to jest .Czy to jest Pani?
Kobieta wstała z klęczek dłuższą chwilę nic nie mówiąc.-Tak.Moja.Chleb ,a o co chodzi.
Zawsze kiedy przechodził  tamtędy później myślał o tej kobiecie.Głód w obozie wiele razy zbierał żniwo ale jemu udało się przetrwać do momentu wyzwolenia.Po rekonwalescencji kiedy szykował się do powrotu do ojczyzny,do swojej matki i do rodzeństwa odwiedził go pewien starszy już człowiek.Oficer amerykański chciał go adoptować i zabrać do Ameryki.Dali mu trzy dni do zastanowienia.Amerykanin stracił syna-marynarza podczas wojny.Był miły i nie namawiał na siłę.Miałby dobrze.On jednak wrócił do swojego miasta.Matka przeżyła.Jedna siostra z trojga rodzeństwa również  przetrwała zawieruchę wojenną.Kilka miesięcy odpoczął przy matce myśląc o wyjeździe do Ameryki.Na końcu zamieszkał sto kilometrów od matki -dostał mieszkanie od państwa .Teraz jako jedyny miał pełną komórkę kartofli.Inni czekali do późnej jesieni z zakupem ziemniaków na zimę.On jednak się spieszył,chciał mieć ziemniaki jak najwcześniej.Chciał mieć pewność ,obawiał się aby nie zabrakło dla niego kartofli.I chleba też zawsze kupował na wyrost.Teraz za wcześnie zgromadzone ziemniaki zaczynały zagniwać.
Upalny letni dzień, plener w Płotach między Szczecinem a Kołobrzegiem.

sobota, 18 kwietnia 2015

Podróż


Ta podróż ciągnie się już od kilku dni.Teraz jestem  w domu wycieczkowym PTTK na ulicy Krasińskiego.
Nocleg należał mi się już od dłuższego czasu.Czysta świeża pościel ,którą wręczyła mi pani w recepcji sprawiła mi dużą przyjemność.To co w domu mamy na codzień jest codzienne i nie zauważalne.Szara masa przyzwyczajenia wciąga w siebie wiele takich faktów.Dopiero odległość od domu /ja jeszcze ją czuję.Są też tacy, co to nie potrzebują takich więzów/ zmęczenie i niewygody pozwalają zauważyć jakich smaków doświadczamy..Przyzwyczajenie ,familijna atmosfera,zesztywnienie.
    Czym jest też sen-czas spokoju?To niezmierzone bogactwo oddechu.Tych wakacji po dniu napiętym pytaniami i z wymuszonymi uśmiechami.Sen jest wolny od pytań dnia,nie trzeba szybko odpowiadać na trudne pytania,Same się rozwiązują sprawy ,bez poczucia humoru,bez silenia się na....Jest kopalnią(często określa się tak coś,co jest niezmierzone)niewyczerpaną.Tak.Czasem nawet gdy życie jest tandetnie prowadzone to sny mogą być królewskie,potężne.Trzeba jednak pozwolić sobie na dobry sen. Wymościć dla snu jako takie posłanie.
   Nie wolno pozwolić aby coś poganiało sen, kłuło sen ostrym patykiem wystającym z legowiska(unikać trzeba spania w gęstych krzakach).Gdy tylko umości się leże w miarę wygodne i ciche sen przyjdzie wielki a łagodny,przyniesie wiele nadziei albo wielki jak rzeka temat do przemyśleń.Jedna jest jeszcze pożywka dla tych nieznanych bytów-chwila spokoju przed oddaniem jemu się we władanie.To taka chwila ,w której trzeba powiedzieć:Boże miej nade mną wyrozumialość. I tylko trzeba uwierzyć ,że znajdzie się dla mnie
okruszyna zmiłowania i wtedy trzeba zasypiać w pokoju.
  Zmęczonym podróżnikom w przemierzaniu młodych lat.
23.IX.1994 Bielsko Biała.

piątek, 17 kwietnia 2015

ulica Sadowa na Bałutach

Pozostałość dawnej ulicy Sadowej można ujrzeć na Bałutach.W filmie pomyłkowo mówię o Gruszowej. Oczywiście chodzi mi o ul.Sadową.

www.youtube.com/watch?v=0iyiGfXuyFk

sobota, 28 marca 2015

on

On pomyślał znowu to samo.Tak, tym razem uda się jemu.
   Będzie wreszcie inaczej niż zawsze.Poprzednie podejścia nauczyły go bardzo wiele.Tak.Powinno się udać.A nawet musi bo przyszedł czas.Tak sobie to tłumaczył.
Przede wszystkim sprzęt.Teraz jest w porządku ,dopracowany,najlepszy jaki miał dotąd.Może kilku innych ma trochę lepszy ale różnice będą minimalne.Tym co ma teraz może osiągnąć dobry wynik,może nawet pokusić się o pierwsze miejsce.A na pewno może być w czołówce.
-Będziesz w czubie.To jest możliwe.Szczęście uśmiechnie się teraz i do niego.Czuł to.Kondycja jest-sporo ćwiczył .Kasa na start jest.Psychika już prawie na sto procent.Prawie? Nie prawie tylko na pewno.No i maszyna sprawna jak nigdy dotąd.Wiara,chęć, ten ordynarny upór podszyty wiedzą i doświadczeniem ,wszystko wyczuwalnie bije w skroniach.A w kolejności to jest pierwsza chęć a zaraz potem wiedza. To dobra kolejność woli taką niż odwrotnie ,woli jednak działać instynktownie .Ostatnie zawody pokazały ,że wiele już wie na temat konkursu i czuje ,że może to spożytkować z korzyścią.Wiara ,tego mu nigdy nie brakowało,choć ostatnio miał dziwne uczucie ,że jakby nie jest ona taka jak dawniej.Może po prostu dojrzewa ,nie jest już naiwnym dzieckiem.Tyle razy podchodził do rywalizacji i zawsze wierzył ,że będzie dobrze.Upór ,a raczej coś poza świadomością.Wewnętrzne przekonanie ,że to jego droga.
   W pracy spokój.W domu bez zgrzytów.Wiele wskazuje ,że to teraz wszystko zaczyna się ładnie zgrywać i będzie z tego sukces.Sukces -nie lubił słowa sukces.Zwycięstwo brzmi fajniej .No i jeszcze tych parę znaków.Lubił wyławiać z przestrzeni słowa.Z radia ,z rozmów , z zasłyszanych zdań na ulicy.
Słowa -znaki. Parę takich wesołych, sprzyjających słów wyłowił przez ostatnie dni.Jeszcze tylko załatwi tę sprawę .Krótka kwestia .Urzędowa.Tyle tylko ,że nie lubił nigdy urzędowych załatwiać.Układał w głowie co powie po kolei gdy już będzie rozmawiał z urzędniczką.Nie będzie tak źle,spokojnie da radę.
    W urzędzie było gorąco,petentów niewielu,więc jego sprawa pójdzie sprawnie.Rozmowa trwała rzeczywiście krótko.Wyszedł z budynku , szedł w kierunku baru przy moście.Chciał się napić ale ostatecznie nie wszedł do knajpy tylko poszedł nad rzekę.Przy moście spotkał sąsiada łowiącego ryby.Ten miał ze sobą butelkę.Napili się.Potem sąsiad zabrał złowione małe rybki i poszedł wolno ścieżką do swojego domku letniskowego. On  siedział jeszcze do wieczora.Przyniósł jeszcze trochę piwa i popijał aż zrobiło się cicho i szum wody stał się zbyt głośny.Właściwie to jego wina .Urzędniczka od pierwszego zdania był uprzedzająco miła.To powinno go zastanowić.Potem to jego niezdecydowanie.Mógł zagrać trochę pewniejszego siebie.
A wreszcie to głupie rozglądanie się po innych pracowniczkach  w większości młodych i całkiem ładnych.Młodszych od tej  naprzeciw niego.Szukał pomocy od przypadkowych pracowników zamiast
patrzeć w oczy pani po drugiej stronie biurka.A ta nie lubiła,żeby okazywać jej lekceważenie.Wyciągnęła jakiś przepis ,że nie ma pozwolenia na rejestrację tego typu wynalazku.Tego typu pojazdy powinny być zgłoszone wcześniej ,dwa ,trzy dni przed  konkursem aby komisja techniczna sprawdziła moc silnika itp..Próbował jeszcze uświadomić kobiecie ,że następne zawody odbędą się dopiero za rok i że wydał kupę forsy na przygotowania.Ale dobrze zbudowana brunetka w okularach słuchała nieporuszona.Ostatecznie zaklął pod nosem, niby to do siebie.Pięćdziesięciolatka przyjęła to spokojnie i szybko podziękowała mu ,mówiąc:przykro mi,do widzenia. Głowa już lekko mu się kołysała i nie wiedział czy to jego brak ogłady ,czy złośliwość urzędniczki są powodem porażki.Ale w końcu doszedł do wniosku,że stało się lepiej bo i tak nie jest zbyt dobrze przygotowany.Szedł do domu pogodzony ze światem.Wypił jeszcze ze spotkanym kolegą.Tamten słyszał już o sprawie .Poklepywał go po plecach i pocieszał.
   Wiele razy jeszcze stawał do zawodów .Nie zajmował miejsc na podium.Sam start dawał mu satysfakcję.
Mówiło się ,że startuje wcale nie po to by wygrać.że wręcz unika podium.Może była to prawda,bo był jednym ze starszych zawodników i powinien wygrywać.Może gdyby ,wtedy przed laty,wystartował z tym zapałem ,z tą pewnością siebie.Podziwiano go za doświadczenie.On jednak obserwował zawody ,młodych, zdolnych zawodników.Przyglądał się ich postępom.Czasem zatrzymywał się ,aby podziwiać jakiegoś młodziaka na swojej maszynie.Patrzył zamyślony na jednego czy drugiego,a jego wzrok mówił im :DAJ Z SIEBIE WSZYSTKO,MASZ SWOJE PIĘĆ MINUT.

niedziela, 4 stycznia 2015